poniedziałek, 24 września 2007

poSAPAlim!

Pare dni minelo, wiec trzeba nadrobic zaleglosci na blogu:) a jest co opisywac...

Wieczorem w srode (19.09) nasz przemily gospodarz zawiozl nas skuterkiem na dworzec. Kupilismy bilety imienne dla obcokrajowcow w klasie z klimatyzacja, miekkimi lezankami i 4 osobami w przedziale. Zapowiadalo sie tak pieknie, jednak rzeczywistosc nas przerazila... juz wiemy dlaczego Amerykanie jezdza specjalnym pociagiem - tzw. krolewskim... pewnie tam jest normalnie:))

No dobra - podgladalam ten pociag przez okno - jest napawde fajny: cieple swiatlo lampki nocnej stylizowanej na etniczna, ladne koje z posciela i kwiatki na stoliku.. a do tego mnostwo bialych w wylansowanych ciuchach.. porazka! Juz lepsza jest klasa turystyczna - przynajmnniej nie trzeba patrzec na ich zblazowane twarze;)

Dystans miedzy Hanoi a Lao Cai to okolo 300km, jednak pociagiem nocnym jedzie sie 8 godzin, wiec na miejscu bylismy o 6 rano. Po wyjsciu z dworca zaatakowal nas tlum kierowcow skuterow, ktorzy proponowali nam astronomiczne sumy za przejazd do Sa Pa - bazy turystycznej. Nie dalismy sie - znalezlismy busa, ktory dowiozl nas te 40 km za 5zl od osoby!

Po drodze mielismy okazje podziwiam wprost nie wyobrazalnie piekne widoki - tarasowe pola ryzowe, male wioseczki i przede wszystkim gory - wysokie (najwyzszy szczyt Phan Xi Pang ma 3,143 metry!), ale na nizszych pietrach pokryte bogata roslinnoscia.

Po godzinie dotarlismy do Sa Pa - miejscowosci, o ktorej tyle sie naczytalismy. Turystow mialy atakowac nachalne miejscowe handlarki, tymczasem ujrzelismy mnostwo biednych ludzi, ktorzy po prostu sprzedawali swoje wyroby, aby przezyc w tych ciezkich warunkach. Kobiety i dzieci ubrane byly w haftowane w barwne wzory kaftany, przewiazane pasami, a na glowach mialy upiete chusty. Przechadzaly sie tak powolnie wzdluz glownej drogi Cau Mai namawiajac do zakupu - i tu szok - po angielsku!!!

Wkrotce zostalismy, jednak wymeczeni przez grupe dziewczyn namawiajacych do zamieszkania w miejscowych hotelach. Najbardziej wytrwala przekonala nas po prostu cena - 5$ za dwuosobowy pokoj! Kierujac sie mapka, ktora nam wreczyla dotarlismy do ladnego domu ze zniewalajacym widokiem na gory!

Rozpakowallismy sie szybko i ruszylismy na podoboj miasta. Zapomnialam dodac, ze pogoda w Sa Pa rozni sie znacznie od tej, do ktorej przywyklismy w Hanoi. Bylo nam po prostu zimno! Wiekszosc Wietnamczykow chodzila w zimowych kurtkach, a tylko biali turysci paradowali, w krotkich spodenkach trzesac sie z zimna. hihi

Poszlismy, wiec na miejscowy bazar kupic jakies cieple ubrania. Przy okazji Artur kupil maczete jaka miejscowi rzeczywiscie nosza na co dzien. Ciekawa jestem jak ja przewieziemy przez granice;)

Teraz kilka slow o Sa Pa. Jest to miejscowosc turystyczna, ktora juz w latach 30 XX wieku byla popularna wsrod Francuzow, ktorzy rozwineli te miejscowosc wypoczynkowa, budujac domy i przyjezdzajac do niej, aby odpoczac od wilgotnego i goracego klimatu nizin. Na glownym placu trwa wlasnie budowa kosciola katolickiego, ale wlasciwie poza restauracjami i hotelami nic tu ciekawego nie ma. Co wiec przyciaga ludzi do tej miejscowosci? Jest to baza turystyczna, z ktorej ruszaja wszystkie wycieczki piesze do okolicznych miejscowosci, ktore slyna z pieknych widokow i niezapomnianaych spotkan z lokalna spolecznoscia, pochodzaca z roznych mniejszosci etnicznych.

W pierwszy dzien (20.09 - czwartek) postanowilismy sami pojezdzic po okolicy, wiec z pomoca wlasciciela hotelu wynajelismy skuter i pojechalismy sie przejechac po gorach. Na dluzej zarzymalismy sie w wiosce Cat Cat. Po wykupieniu biletow za wstep ( nie bez powodu nazywa sie takie miejsca "human zoo") zeszlismy droga, wzdluz ktorej zbudowane byly chaty z zagrodami dla swinek, a miejscowi sprzedawali wlasnej produkcji ozdobne ubrania, bizuterie i drumle, ktore zreszta kupilsmy. w koncu dotarlismy do wodospadu z mlynem wodnym i drewnianym mostem. Turysci robili sobie zdjecia, a miejscowe dzieciaki chlodzily sie w wodzie. My tez chwile odpoczelismy i ruszylismy z powrotem do Sa Pa. Na szlaku spotalismy jednak grupe turystow, ktorzy glosno sie smieli rozmawiajac z dziecmi H'Mongow sprzedajacymi bransoletki. Okazalo sie, ze dla zabawy postanowili nauczyc je slow piosenki z "Kabaretu" - Money makes the world go around... zamiast wspomoc je dajac im te kilka groszy, bezczelnie wykorzystywali ich naiwnosc. Szokujace i prymitywne...

Kiedy ochlonelismy po tym wydarzeniu, udalismy sie do miejscowej restauracji, gdzie niestety jedzenie bardziej przypominalo smakiem dania z baru "chinskiego" w Polsce niz prawdziwa wietnamska kuchnie, ale bylo znosne. Pochodzilismy sobie jeszcze chwile chlonac atmosfere miejsca, wykupilismy dwudniowa wycieczke do okolicznych miejscowosci, a Artur mial nawet okazje pograc sobie w "zoske" w grupie skladajacej sie z przyjezdnych i lokalnych graczy!

Nastepnego dnia (21.09 - piatek) o godzinie 10 spotkalismy sie pod hotelem z nasza przewodniczka Ta Mai, ktora pochodzi z grupy etnicznej Tay. Nasza grupa dolaczyla z polgodzinnym opoznieniem i jak sie okazalo skladala sie z 6 osob, czyli nas, pary Katalonczykow, Japonki i Malezyjczyka.

Cala trasa naszej pieszej wyprawy miala 20 km, jednak glownie schodzilismy w dol, wiec nie byla bardzo wyczerpujaca.

Szlismy bardzo waskimi, kamienistymi sciezkami, nad przepasciami, brzegiem tarasowych pol ryzowych. Przechodzilismy przez podworka lokalnej ludnosci oraz trasami, ktorymi chodza wodne bawoly nad wodopoj. Gdzie nas nie bylo!

Na wieczor dotarlismy do Ta Van, miejscowosci zamieszkanej glownie przez H'Mongow. Nocowalismy w domu rodziny z mniejszosci Dao - na strychu rozlozone zostaly po prostu materace i moskitiery. Niesamowite przezycie.

Przed snem poszlismy jeszcze razem z Japonka - Tomoko zwiedzic miejscowosc. Szczegolnie zapamietalam spotkanie z dziecmi, ktore zjedzaly po sciezce na "luskach" oderwanych z bambusowych pni. Kiedy zauwazyly, ze chcemy im zrobic zdjecia, zbiegly sie dookola nas i przez dobre 5 minut bawilysmy sie z nimi pokazujac im wizjer:))

Warunki w domu byly spartanskie, ale jakos przezylismy te jedna noc bez normalnej toalety i prysznica. Po meczacej wedrowce spalismy dlugo, a na sniadanie dostalismy NALESNIKI. Nie ma to jak sniadanko kontynentalne, gdzies wysoko w wietnamskich gorach hihi...

Przed wyjsciem gospodyni upiela mi jeszcze chuste - taka sama jaka nosila kazdego dnia. Oczywiscie dla ochrony przed sloncem, a nie dla szpanu przed H"mongami;)

Kolejny dzien (22.09 sobota) wedrowalismy gorskimi szlakami. Niestety poobcieralam sobie strasznie nogi, wiec marzylam jedynie o dotarciu do celu - tzn. do wody. Nasza przewodniczka pokazala nam na koniec trujaca rosline wykorzystywana przez lokalnych w dramatycznych sytuacjach - gdy dziewczyna byla zmuszana do slubu lub gdy parze zakazywano malzenstwa. Ta niepozorna roslinka rosla sobie zaraz przy szlaku... nie przejmujac sie tlumem turystow... straszne.

No, ale przeszlismy jeszcze tylko ciemny bambusowy las, drewniany wiszacy most i juz moglismy ochlodzic sie w gorskim potoku... razem z bawolami;))

Powrotna droge spedzilismy w klimatyzowanym busiku podziwiajac przebyta trase po raz ostatni. Po pozegnaniu z przesympatyczna przewodniczka i grupa, odebralismy bagaze i pojechalismy do Lao Cai.

Niestety cala wycieczka zakonczyla sie przykrym akcentem, poniewaz przewoznik nas oszukal i mimo protestow wysadzil w centrum miasta, wiec musielismy przejsc z bagazami jeszcze z 3km do dworca. Na domiar zlego wracalismy do Hanoi w klasie wietnamskiej - tzn. 6 osob w przedziale i twarde lezanki. Nie bylo, jednak tak zle... wrecz przeciwnie - z jakims sentymentem zajechalismy pod drzwi naszego mieszkania w Dong Da...





widok z okna hotelowego pokoju



podboj wietnamskich tras groskich



a tak wlasnie wygladaja tarasowe pola ryzowe



lokalna slicznotka



stacja benzynowa



wszedzie ryz



spotkania na szlaku



dziewczynki blisko wioski Ta Van



dziewczynka z mniejszosci H'Mong

kobiety z mniejszosci czerwonych Dao



Artur na czerwonym szlaku



nasza grupa: Desmond, moi, Tomoko,
dziwni Katalonczycy i Artur



Artur i Desmond nad potokiem

etno trip

chyba moje posty robia sie coraz nudniejsze, bo juz zadne komentarze sie nie pojawiaja;

kontynuujac...

W srode (19.09) bylismy w Muzeum Etnograficznym. Miejsce to jest szczegolnie polecane w przewodnikach i cieszy sie dobra opinia wsrod turystow wypowiadajacych sie na podrozniczych forach... postanowilismy wiec sami przekonac sie coz takiego ciekawego mozna tam zobaczyc...

Juz sam budynek muzeum zrobil na nas wrazenie - nowoczesna architektura, a nie socjalistyczny moloch. Spragnieni jednak bardziej etnicznych doznan ruszylismy w plener. Cala trasa byla bardzo dobrze oznaczona, a wietnamskie, angielskie i fancuskie napisy informowaly o tym, co ogladamy, a co najwazniejsze - gdzie nalezy zdjac buty i odpoczac popijajac zielona herbatke:))

Najpierw przeszlismy sie starodawna sciezka - zrekonstruowana z oryginalnych cegiel ze wsi, w ktorej panowal bardzo funkcjonalny zwyczaj - kawaler musial wybrukowac droge w zamian za mozliwosc poslubienia ukochanej... szkoda tylko, ze te cenne cegly zostaly "zatopione" w zaprawie jak najbardziej wspolczesnej, tzn. cementowej:/

W dosc prymitywnym gospodarstwie ludu Cham, chodzilismy po bambusowej podlodze, ogladalismy drewniana orke oraz skrzynie na kolach (garong), w ktorej przechowywano rzeczy wartosciowe. Jest to szczegolny przedmiot w domu, poniewaz swiadczy o zamoznosci rodziny, co zostalo wyrazone w powiedzeniu Czamow: "thang prong garonk biring", czyli "duzy dom - pelna skrzynia". A czym chata bogata? Wewnatrz znajduja sie trzy komory, w ktorych przechowuje sie jedwabne ubrania, stroj na ostatnia droge, bizuterie, dokumenty, a czasami rowniez kosc czolowa przodka. Gospodyni otwiera garong tylko w ostroznie wybrane szczesliwe dni.

Dom mniejszosci Kinh byl natomiast bardziej nowoczesny. Dziedziniec przed budynkami zostal wybrukowany, a w srodku wystawiono lalki z teatru na wodzie. Kuchnia wyposazona byla w palenisko, ktore sadzac po swiezych sladach sadzy, wykorzystywane jest nadal do gotowania, zapewne przez pracownikow muzeum, ktorzy nie przejmujac sie turystami uzytkuja domy mniejszosci (!)

Nastepny pawilon nalezal do ludu Ede lub Rede (Ê Đê), w ktorym panuje matriarchat. Jak u wiekszosci plemion tego typu, budynek byl bardzo dlugi - pond 4o metrow dlugosci, poniewaz mieszkalo w nim wiele rodzin. System spolczeny, czyli wladze kobiet, podkreslono przez prymitywne plaskorzezby przedstawiajace piersi. Rody matrylinearne to rzadkosc w dzisiejszych czasach, wiec byc moze obserwacja relacji spolecznych tej mniejszosci stanie sie podstawa mojej pracy magisterskiej:)

Arturowi natomiast o wiele bardziej spodobal sie ogromny dom zebran spolecznosci Bahnar. Zbudowany zostal przez 42 miejscowych artystow z centralnej czesci Wietnamu. Budynek mial 19 metrow wysokosci i jest oczywiscie symbolem meskiej sily:) hihi

Jedyna ozdoba budynku byly kwiatowe wzory wyryte na belkach oraz beben.

Nastepnie obejrzelismy grobowiec ludu Giarai, ozdobiony rzezbami przedstawiajacymi sluzacych zmarlego, o jak to sie ladnie mowi "wyraznie zaznaczonych cechach plciowych". Wyraznie to malo powiedziane... ale podobno to przynosi szczescie;) hihi...

Co ciekawe, po calej ceremonii grobowiec jest dzielony na czesci i niszczony.

Rowniez pochowek wsrod spolecznosci Cotu wiazal sie z budowa ozdobnego sarkofagu. Ten, ktory mielismy okazje obejrzec budowany byl tylko dla najbogatszych ludzi w wiosce w rocznice smierci zmarlego. Trumna byla odkopywana, wkladana do drewnianej skrzyni i z powrotem zakopywana, oczywiscie wedlug zasad bardzo skomplikowanego obrzadku. Rzezby przedstawiajace wodne bawoly, smarowane byly mazia z wegla drzewnego i soku z trzciny cukrowej. Symbolizowaly dostatek rodziny i ofiare zlozona zmarlemu.

Na koniec zajrzelismy jeszcze do budynku glownego, gdzie znajdowaly sie stroje i przedmioty codziennego uzytku mniejszosci etnicznych oraz wystawa poswiecona czasom chwaly Ho Chi Minha. Jakos nam to nie przypadlo do gustu, wiec szybko przelecielismy przez wszytskie sale i pojechalismy do domku, bo o 10 wieczorem odjezdzal nasz pociag do Lao Cai.

I tak wygladaly nasze przygotowania do wyprawy na polnoc Wietnamu, do wiosek etnicznych, gdzie mieslimy nadzieje spotkac mniejszosci H'Mongow, Dao i Tay...





wejscie do Muzeum Etnografii



dom mniejszosci Ede



podgladacz



dom mniejszosci Bahnar



kolejny bebenek i moi



dom mniejszosci Dao



palenisko w domu mniejszosci Kinh



bawol wodny - kukla z przedstawienia teatru na wodzie



grobowiec (mniejszosc Cotu)



bezpruderyjne rzezby na grobowcu (mniejszosc Giarai)

niedziela, 16 września 2007

skarby jeziora Ho Tay

I znowu aktywnie spedzilismy dzien - w sobote (15.09) objechalismy skuterkiem okolice jeziora Ho Tay i ho Truc Bach. Zwiedzanie rozpoczelismy od Quan Thanh - swiatyni Huyen Thien Tran Vo - straznika broniacego Hanoi od polnocy. Wejscia do swiatyni pilnowal caly zwierzyniec - slon, bialy tygrys i smok, ale co to wlasciwie oznacza?

1. Bialy tygrys (hum lub ho)w mitologii chinskiej jest jednym ze Straznikow Nieba, wladajacym zachodnia strona swiata. W Buddyzmie symbolizuje poboznosc i grzecznosc.

2. Slon (voi) jest silnie zwiazany z zyciem Buddy - ukazal sie jego matce, krolowej Maha Mayi, w trakcie snu i wniknal w jej lono - tak odbylo sie poczecie ksiecia Siddhartha'y Gautama'y, czyli Buddy. Rowniez w trakcie jednej z prob zgladzenia przez Devadatte - zlego i pyszego mistrza, Oswiecony swoja dobrocia ujarzmil groznego slonia Nalagiri. Symbol ten oznacza: szlachetna lagodnosc, sile umyslu, pogodne dostojenstwo, a nie tylko, jak sie potocznie uwaza, szczescie.

3. Smok (rồng lub long) - czesto spotykany w mitologii chinskiej - posiada ciało węża, pysk wielbłąda, łuski karpia, łapy tygrysa i szpony orła, a symbolizuje doskonalosc i wode (Chinczycy wierzyli, ze kazdy zbiornik wodny posiada swojego opiekuna i wladce, wlasnie smoka).

Mysle, ze ten krotki wstep teoretyczny pozwala lepiej zrozumiec, dlaczego wlasnie te stworzenia zostaly uwiecznione na scianach swiatyni, ktora chroni Hanoi od Zachodu.

Wewnatrz pagody kryje sie mnostwo cennych przedmiotow - wszystkie oltarze i ozdobne tablice na slupach wykonane zostaly bowiem z drewna pokrytego laka, misternie inkrustrowanego macica perlowa... Znalezlismy tu rowniez wielkie czerwone buty, nalezace zapewne do jakiegos mistrza buddyjskiego. Forma przypominaly "sniegowce", ale w Hanoi ani platka sniegu nie uswiadczysz, wiec pozbawione sa one praktycznego zastosowania;)

Najwiekszym jednak skarbem tej swiatyni jest figura Tran Vo (dzielnego straznika Hanoi) wykonana z brazu (okolo 4m wysokosci i prawie 4000kg wagi!). W dloni trzyma miecz (symbol wladzy, honoru), opleciony wezem i wsparty na zolwiu. Zwierzeta te czesto przedstawiane sa razem, poniewaz zolw zwykle jest plci zenskiej i potrzebuje partnera - weza, ktory wedlug mitologii chinskiej pozbawiony jest wstydu i zmyslow.

I to juz chyba koniec ciekawostek dotyczacych tej pagody...

Nastepnie grobla miedzy jeziorami dotarlismy do chua Tran Quoc (swiatyni Strzegacej Kraj) powstalej w V wieku! Obecny ksztalt zawdziecza jednak renowacji wykonanej w 1815 r. Na dziedzincu stoi wieza zdobiona figurami przedstawiajacymi Budde w pozycji dhanja mudra, co symbolizuje medytacje lub koncentracje umyslu. Oswiecony ma rowniez wydluzone uszy - jest to klasyczny element jego wizerunkow i swiadczy o jego szlachetnym pochodzeniu (wydluzenie -efekt noszenia kosztownosci w uszach).

Dodatkowym elementem sa kwiaty lotosu w kolorze bialym, na koncach lekko rozowym.

Lotos (hoa sen lub bong sen) to kwiat o glebokiej symbolice, zacznijmy wiec od budowy rosliny, ktora mozna porownac do kolejnych etapow rozwoju duchowego. Korzenie zanurzone sa w ziemi - materializmie, lodyga tkwi w wodzie - praktyce, a kwiat skapany w sloncu - oswiecenie. Rowniez barwa lotosu ma w Buddyzmie znaczenie - bialy to duchowa pefekcja i czystosc umyslu, czerwony to czystosc serca, milosc, wspolczucie i pierwotna sila przyrody, niebieski - zwyciestwo ducha nad zmyslami, cnota madrosci, rozowy - najdoskonalszy, poswiecony najwyzszym bostwom, a wiec szczegolnie Buddzie.

Wewnatrz swiatyni znajduje sie rowniez wiele figur Oswieconego i bodhisattwow, czyli istot, ktore daza do stanu Nirwany, przebranych w jedwabne stroje.

Pagoda Tran Quoc nalezy do najwazniejsjzych w Hanoi, dlatego kazdego 1 i 15 dnia lunarnego kalendarza pielgrzymi skladaja w niej ofiary i modla sie oblogoslawienstwo pod swietym drzewem bodhi, wyhodowanym z drzewa, pod ktorym Sakjamuni doznal objawienia.

Po zwiedzeniu pagody poszlismy nad jezioro Truc Bach, gdzie nad samym brzegiem na rozlozonej macie i przy niskim stoliczku zjedlismy genialne wprost malze, wypilismy zielona herbatke i piwo, zagryzajac wszystko suszona ryba i osmiornica:)

Gdy juz odpoczelismy, wsiedlismy na skuter i pojechalismy do pagody Tay Ho, na koncu cypla na jeziorze Zachodnim. Miejsce to poswiecone jest bogini Lieu Hanh, ktora posiada wysoka range wsrod bostw wietnamskich. Jej historia jest dosc skomplikowana i dluga, ale w skrocie wyglada to tak:

Corka Wladcy Niebios zostala ukarana za rozbicie jadeitowego pucharu i zeslana na ziemie. Oczywiscie szybko wyszla za maz i urodzila jej sie corka, ktora nazwala Lieu Hanh. Ona jednak kilka lat po slubie umarla i wstapila do Krolestwa Niebios. Teskniac za ziemskim zyciem przybiera forme ludzka, pomaga biednym i karze zloczyncow.

A oto kolejna legenda:

W XVII wieku nad jezioro Tay przybyl mandaryn Phung Khac Khoan. Nad samym brzegiem wody spotkal sliczna dziewczyne, ktora posiadala gleboka wiedze na temat poezji. Kiedy zapytal ja o imie, podarowala mu wiersz i zniknela. Poniewaz Mandaryn byl bardzo madrym czlowiekiem, szybko domyslil sie, ze tak naprawde spotkal sama boginie Lieu Hanh i wybudowal w tym miejscu swiatynie poswiecona jej czci.

Niestety w trakcie naszego zwiedzania odbywalo sie zgromadzenie, wiec nie wszystkie oltarze udalo nam sie obejrzec, jednak do najladniejszych nalezal oltarz poswiecony bogini, pierwszy ktory nie ociekal zlotem, za to mienil sie zielenia i czerwienia... Pod oltarzem odkrylismy cala grupe tygrysow, ktore w groznie rozwarte paszcze wetkniete mialy banknoty. Oprocz waluty chetnie przyjely alkohol, jajka oraz piwo Tiger:)) Nad oltarzem wypatrzylismy natomiast weze i kolorowe kapelusze, ktore ielismy okazje ogladac juz w innych pagodach.

Obok znajduje sie rowniez swiatynia Kim Nguu (Złotego Bawoła). Legenda mowi, ze znany mnich Nguyen Minh Khong uderzyl w dzwon, ktory przywolal Swietego Bawola z Chin, ktory pomylil jego dzwiek z glosem matki. Kiedy dotarl do polnocnej czesci miasta ustalo dzwonienie. Zwierze wpadlo w szal i wierzgajac nogami wykopalo miejsce, w ktorym powstalo jezioro Tay, po czym wbieglo do wody i zniknelo.

W drodze powrotnej trafilismy jeszcze przez przypadek do kilku pagod. Na dluzej zatrzymalismy sie jednak w Pho Linh, ktorej glowny pawilon byl zamkniety, ale za to przeszlismy sie po niezwyklym ogrodzie pelnym figur Swietej Matki, czyli bogini Lieu Hanh, bodhisawattow z roznymi atrybutami (np. kolem Dharmmy, symbolizujacym nauki Buddy, doskonalosc umyslu). Odkrylismy rowniez bardzo ciekawy posag przedstawiajacy dziecko wskazujace palcem w niebo, ktore w mitologii chinskiej jest symbolem plodnosci i zyznosci. Stalo ono w kielichu rozowego kwiatu lotosu, a towarzyszyl mu smok zanurzony w misie z woda.

Na scianie pagody widnial tez tajemniczy symbol - dlon na niebieskim tle z gwiazdami, trzymajaca kolo ze swastyka w samym srodku, ktora oznacza sprzyjanie pomyslnosci, obfitosc, dostatek. Jest to rowniez odniesienie do odcisku stop Buddy, ktory pozostawil po smierci na znak swej fizycznej obecnosci na swiecie.

Najpiekniejsza jednak figura byl jelen ukryty posrod roslin. W Buddyzmie jego postac laczona jest z Pierwszym Kazaniem Buddy w parku Gazeli (Isipatanie, niedaleko Benearesu). Dla mnie jednak wygladal po prostu jak zwierze prosto z bajki - duze oczy oraz zolta "siersc" w brazowe plamki, cudo:)

Niestety slonce powoli zachodzilo, wiec pojechalismy w dalsza droge. Dla wzmocnienia zjedlismy jeszcze ciastka banh tom, czyli racuszki z krewetkami smazone na glebokim tluszczu, miejscowa specjalnosc. Gdyby nie kalorie mozna by je jesc bez konca:)

Pojechalismy jeszcze do trzech pagod:

- Dinh Tu Lien, gdzie slychac bylo spiew mnichow, ale nie bylo nic ciekawego do zwiedzenia,
- Thien Quang, ktora byla zamknieta, ale miala piekny widok na jezioro, a na dzedzincu mezczyzni grali w badmingtona oraz
- Kim Lien, ktora wyrozniala sie wielka brama, na ktorej szczyt oczywiscie sie wdrapalam. Malo tego, przeszlam nawet gzymsem do nastepnej wiezy ze starodawnym bebnem z brazu! Widok zachwycajacy i warty ryzyka...

Teraz kilka slow o zrodlach.

Czesc informacji czerpie w wiedzy wlasnej (pol roku uczylam sie birmanskiego i kultury buddyjskiej), reszte z Internetu (wikipedia en,vn,pl; vietnamtourism, buddhist symbols, vnstyle, znaki Buddy, symbole chinskie na porcelanie), przewodnika National Geographic i folderow). Czasami rowniez uda mi sie kogos zagadnac, co niestety rzadko okazuje sie skuteczne...

A teraz zdjecia:







fragment bramy do pagody Quan Thanh



bialy tygrys przy wejsciu do pagody



smok po drugiej stronie wejscia



swiete buty?



wielka figura z brazu przedstawiajaca straznika Tran Vo



serce z para wazek wykonane z trzciny



produkcja pamiatek nad jeziorem Tay



wejscie do pagody Tran Quoc



wieza z figurami Buddy



figury ubrane w jedwabne stroje



nad jeziorem Truc Bach



stare budownictwo w okolicach jeziora



koty oraz bardziej rasowe psy trzymane sa na uwiezi



malze, ktore jedlismy tuz nad brzegiem jeziora



suszona ryba i osmiornica - podobno idealne do piwa;)



swiatynia Tay Ho



oltarz bogini Lieu Hanh



a pod oltarzem tygrysy



i znowu kapelusze pod sufitem



tajemniczy znak w pagodzie Pho Linh



oltarz Swietej Matki



figura dziecka i smoka w ogrodzie swiatynnym



bodhisawatta z kolem Dharmmy na plecach



wsrod zieleni jelonek



po prostu palma;)



banh tom, to tak jak zupa ze slimakow, miejscowy specjal



widok od strony pagody Thien Quang



brama pagody Kim Lien



ze szczytu bramy