środa, 5 marca 2008

motorem na zachod

W sobote (23.02) cali dumni, iz wyludzilismy motorek od naszego gospodarza ruszylismy przed siebie trasa nr 18. Nasz cel – pagody Ha Tay oraz Tay Phuong. Po 30km trasy zmeczeni z ulga zsiedlismy z naszego wehikulu w malej wiosce Sai Son. Odnalezienie pagody bez mapy moze wydawac sie trudne, ale w Wietnamie „na szczescie” jest ona doskonale oznaczona stioskami sprzedajacymi slodycze, buddyjskie rozance i kandyzowane owoce.

Poza stalym wystrojem swiatyni oraz tlumami pielgrzymow znalezlismy zatrzesienie posagow – Pana Srogosci o czerwonej twarzy oraz bialego Pana Dobrotliwosci. Niektorzy mieli nawet powtykane prawdziwe wlosy w miejsce brody i z tymi powykrzywianymi minami, wysocy na 2,5m wygladali naprawde imponujaco.

Tym, co wyroznia te pagode od innych jest rowniez masakryczna figura stworzona ze szczatkow krola Ly Than Thong’a, ale moglismy podziwiac jedynie jej zdjecie, poniewaz zostala ukryta przed wzokiem smiertelnikow wewnatrz wielkiego oltarza-skrzyni.

Druga pagoda, Tay Phuong, polozona w miejscowości Tac Sa, nie zainteresowala nas szczegolnie swoja architektura, ale bylismy w niej swiadkami niezwyklej sceny – golenia glowy starej buddyjskiej mniszki.

Ta wyprawa chyba ostatecznie zakonczylismy nasze pielgrzymowanie. Reaktywacja nastapi zapewne, kiedy do Wietnamu przyjedzie kolejna spragniona wrazen podrozniczka – Ewa z Falbanicy, na co dzien Mama:)

jezioro przy pagodzie Thay

kolejne smoczysko

Oswiecony na plaskorzezbie w pagodzie Tay Phuong

jak Pan Dobrotliwosci...

to i Pan Srogosci

medytacje na gorze Yen Tu

W czwartkowy (21.02) poranek nad jeziorem Hoan Kiem spokojnie cwiczylismy w rytm muzyki wydobywajacej sie z ulicznych glosnikow, kiedy podjechal do nas busik. Dzieki uprzemosci Asi i Quan’a moglismy udac sie wraz z druzyna 9 „swiezutkich” turystow z Polski do oddalonego o 180km od Ha Noi klasztoru buddyjskiego i swiatyni chua Lan.

Po około 2 godzinach jazdy dotarlismy do celu, gdzie zostalismy powitani przez mistrza, ktory stal sie naszym przewodnikiem. I tu po raz pierwszy zamiast tlumow wietnamskich pielgrzymow oraz tandetnych straganow, ujrzelismy proste w formie, ale symboliczne posagi, zadbane ogrody i spokojnych mnichow.

Mielismy nie tylko okazje przebywac w miejscach zamknietych dla zwyklych ludzi np. w sali medytacyjnej, ale rowniez rozmawialismy z mistrzem oraz spozywalismy posilek z mnichami.

Na dodatek podczas, gdy reszta grupy oddawala sie praktykom medytacyjnym my postanowilismy wykorzystac ten czas na zwiedzenie pobliskiej swietej gory Yen Tu. Na szczyt wjechalismy kolejka gorska, podziwiajac po drodze stoki porosniete gestymi zaroslami. Juz dawno nie widzielismy tyle zieleni! Na miejscu skierowani zostalismy na strome szlaki prowadzace do ukrytych posrod skal pagod.

Wchodzac po kamiennych schodach do kolejnych swiatyni, mijani bylismy przez tlumy dzielnych pielgrzymow, ktorzy zapewne wlasnymi silami dotarli na szczyt Yen Tu.

Niestety mielismy tylko 2 godziny wolnego czasu, dlatego tez udalo nam sie dostac tylko do najblizszych pagod oraz zawieszonego na polce skalnej drewnianego grobowca krola.

Gora Yen Tu to mityczna kraina lasow, tajemniczej mgly, buddyjskich posagow i mnichow spiewajacych sutry – miejsce, do którego na pewno powrocimy.


klasztor i swiatynia chua Lan

kiczowate smoki nawiedzily rowniez ten klasztor buddyjski

kolejka na gore Yen Tu

podczas skladania ofiar

Budda o 1000 dloni i oczu -
"Dlaczego Budda ma tyle dloni i oczu? Zeby lepiej widziec i byc blizej ludzi"

grobowiec krolow na skalnej polce

stare drzewa tworza niesamowita atmosfere

moi przy 700letnim drzewie

Artur zaglaskal smoka

poniedziałek, 3 marca 2008

w krolestwie smokow

Na poprawe humoru Asia wraz z Quan zabrali nas nastepnego dnia na wyprawe motorkowa na druga strone rzeki. Mimo zimna i brzydkiej pogody dojechalismy jakos do pagody Dai Lam. Po wypiciu zielonej herbaty i zjedzeniu pysznego miejscowego ciastka z zielonej fasoli, ryzu i papai ruszyliśmy ku bramie, gdzie od razu odpowiednio skasowano nas jako obcokrajowcow (Wietnamczycy maja wstep wolny). Pagoda ta jest na tyle nieznana wśród turystow, iz mielismy okazje dzielic sie nia tylko z dwojka innych „westernersow”.

Na początek czekal nas wystep zespolu śpiewającego tradycyjne piesni quan ho, do tego kolejna zielona herbata i widoki z altany zbudowanej na jeziorze. Pozniej wprowadzenie do swiatyni i uroczyste zapalenie kadzidel. Podczas, gdy Wietnamczycy skladali ofiary my mielismy okazje podziwiac piekne drewniane stropy, malowane konie, drewniane figury ludzi i zlote palankiny. Wszystko (poza konmi rzecz jasna:P) wykonczone smokami, które podobno roznia sie w zaleznosci od tego, ktory wladca był patronem pagody.

W tym miejscu po raz ostatni mielismy okazje poczuc atmosfere swiat, a Tet ostatecznie zakonczyliśmy uroczysta kolacja w domu Asi i Quan’a.


krolestwo smokow z perlami w paszczach

a to wlasnie kwiat brzoskwini

altana na wodzie, w ktorej odbyl sie wystep zespolu regionalnego

spiewaczki quan ho

lwo-pies pilnujacy wejscia do pagody

moi i Asia w bramie pagody:)

uroczyste zapalenie kadzidel

na wzgorzu Dong Da

W poniedziałek 11.02 po sniadanku w naszym pustym, cichym domu, znowu zatesknilismy za urokiem wietnamskich swiat. Coz robic – wsiedlismy w busa i wdrapalismy sie na pobliskie wzgorze, na ktorym odbywal sie wlasnie festiwal. Miejsce to slynne jest, dzieki bitwie Quang Trung’a, który w 1789 roku odparl najazd armii chinskiej na Thanh Long (obecnie Ha Noi).

Wedlug mojego sprytnego przewodnika po wietnamskich wiosennych festiwalach, na wzgorzu miala sie odbyc religijna ceremonia, zawody zapasnikow, walki kogutow i taniec smoka. Zamiast tego… na scenie pojawili sie tradycyjni spiewacy, ktorych niestety nie docenilismy i czym predzej ucieklismy w poszukiwaniu innych rozrywek. Przedzierajac się przez stoiska waty cukrowej, zywych myszek i plastikowego szajsu wpadlismy na zywe szachy, które poprzedniego dnia wystepowały w Van Mieu, co ostatecznie nas dobilo.

Quang Trung'owi tez mozna palic kadzidelka

podczas spiewania piesni quan ho

zespol troche przysypial w trakcie wystepu

krolowa...

...i jej sliczny orszak:)

sobota, 1 marca 2008

Festiwale czy festyny?

W Wietnamie mowi sie „ pierwszy miesiac radowania, drugi hazardu, trzeci festiwali” i jakies ziarnko prawdy w tym musi byc, bo uroczystosci w pagodach i innych miejscach obdarzonych szczegolna czcia trwaja az do trzeciego miesiaca lunarnego, czyli naszego kwietnia.

Kolejnego dnia obchodow Tet (10.02) pojechalismy do Swiatyni Literatury (Van Mieu). Aby tradycji wietnamskiej stalo sie zadosc zamowilismy u „scholara” zyczenia szczescia (bo czego nam wiecej potrzeba?). Bralam nawet czynny udzial w tworzeniu napisu w starowietnamskim pismie (podobnym do chinskiego) podtrzymujac czerwony papier i wkladajac paluchy w swiezy tusz:)

Przechodzac przez znane dziedzince dotarlismy do placu, gdzie wlasnie rozpoczal sie przemarsz zywych szachow. Pionki zawodnikow podzielone byly na zespoly kobiet i mezczyzn w jedwabnych strojach i z quasi chinskim makijażem.

Calej gry, jednak nie obejrzelismy, poniewaz skusila nas bardziej przystepna rozrywka – wodny teatr kukielek. Poza rodzicami bylismy chyba jedynymi doroslymi widzami, co wzbudzilo w dzieciach zainteresowanie nie mniejsze niz tym , co się dzialo na scenie:)

I tak minal kolejny dzien swiat, który dzieki swojej starodawnej oprawie wniosl do naszego wietnamskiego zycia odrobine magii.


szachy jak zywe

drzewko szczescia:)

wodny teatr kukielek w parku kolo Van Mieu

Artur i nasza mala fanka;)


noworoczne pagodowanie


Tet to nie tylko czas rodzinnych spotkan. To również okres odpoczynku dla rolnikow i dla pol po 12 miesiacach pracy, dla mieszczuchow zasluzony urlop, a dla zmarlych czas szczegolnego kultu.

Wiekszosc rozmow z Wietnamczykami mimo, iz jestesmy obcokrajowcami, do tego na pewno nie buddystami, zaczyna się od pytania: „czy byliscie juz dzis w pagodzie?”. Kiedy zaprzeczamy nastepuje: „No to moze chociaz w Van Mieu – Swiatyni Literatury?”

No i poddalismy sie kulturze wietnamskiej – trzeciego dnia swiat (09.02) wraz z nowopoznana Asia z Gdanska pojechalysmy na podboj pagod nad jeziorem Zachodnim. Wszystkie z nich juz wczesniej zwiedzilam, ale w tym czasie przemienily sie nie do poznania. Przede wszystkim zwykle spokojne i tajemnicze, staly sie miejscem przepychanek Wietnamczykow zadnych zlozenia ofiar przed kazdym nawet najmniejszym oltarzem. Do tego na okolo swiatyn jak grzyby po deszczu wyrosly stoiska tandety jak na polskim odpuscie, oraz wszelkiej masci jadlodajnie.

Moje wrazenia – tlum, silny zapach palonych ofiar oraz kadzidel i zaduma nad tym jak mozna uswiecac miejsca, a jednoczesnie je profanowac.



na pierwszym planie wietnamskie feng shui -
pagoda, kogut, grzyb, bonsai, grzyb, prosiak, pagoda

swiete drzewo buddyjskie
(podobno sadzonka z drzewa,
pod ktorym Sakjamuni doznal oswiecenia)

karpiki

chipsy sprzedawane "pod pagoda" :)

a to dowod na to, ze jednak niektorzy
Wietnamczycy modla sie w pagodach

"na poczatek roku syna, na koniec corke"

Tet, czyli nowy rok lunarny, poza fajerwerkami w niczym nie przypomina naszego Sylwestra. Trwa od 7 lutego do mniej wiecej 11 lutego i jest to moim zdaniem jedyny czas, w ktorym Wietnamczycy wracaja do swoich korzeni na chyba wszystkich plaszczyznach swojego zycia. Jest to jedyna okazja w roku, aby załozyc tradycyjne stroje, starym zwyczajem udac sie do „scholarow” po recznie pisane zyczenia czy obejrzec wodny teatr kukielkowy. Obowiazkiem jest rowniez odwiedzenie swojej rodzinnej miejscowosci, oraz zlozenie darow w pagodzie.

My – „obcy”, szczerze mowiac balismy sie, ze mimo przyjazni z Wietnamczykami zostaniemy odsunieci od glownych obchodow swiat. Tymczasem niespodziewanie drugiego dnia (08.02) zostalismy zaproszeni do rodziny Hieu’a - znajomego, ktory studiowal w Polsce, ale postanowil powrocic do kraju. Z lekkim niepokojem i skrepowaniem nieznajomowscia zwyczajow udalismy sie na uroczysty obiad. Babci podarowalismy tradycyjne kandyzowane owoce (mut Tet), a w prezencie otrzymalismy pieniazki (obdarowywuje sie nimi dzieci i starszych ludzi, ale rowniez swoich znajomych).

Okazalo sie, ze na obiad zjechalo sie mnostwo osob, ale mimo to znalazlo sie miejsce i dla nas:) Przy stole rozmawialismy w czterech jezykach – ze starszym pokoleniem po wietnamsku, polsku, rosyjsku, a z mlodszymi po angielsku. Zostalismy dokarmieni pysznosciami, m.in: smazonym banh chung przywiezionym ze wsi oraz cebulkami w occie.

Czas spedzony z rodzina Hieu’a uswiadomil nam czym tak naprawde jest Tet – to polaczenie naszego Bozego Narodzenia z Nowym Rokiem, Swietem Zmarlych a jednoczesnie Pierwszym Dniem Wiosny:) W ludziach wyczuwa sie zmiane, pozytywne nastawienie, a tam gdzie zbieraja sie szczesliwi i otwarci ludzie opadaja bariery kulturowe i jezykowe.

my, wietnamska choinka, Hieu i piesek