I znowu znudzeni Hanoi postanowilismy, gdzies wyjechac... padlo na Zatoke
Ha Long, poniewaz jest nie tylko jedna z glownych atrakcji Wietnamu, ale przede wszystkim dlatego, ze naszla nas ochota na kapiel w cieplych wodach morza Poludniowo-Chinskiego.
Ha Long slynie z malowniczych krasowych wysepek, ktorych piekno zostalo uznane przez UNESCO, a miejsce to wpisane zostalo na Liste Swiatowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego. Nazwa ta oznacza spadajacego/schodzącego do morza smoka, ktory wedlug legendy albo uderzeniami ogona albo pluciem perlami, stworzyl skalne wieze. Po tak zachecajacym bajkowym opisie nie sposob bylo odmowic sobie tej wyprawy!
Sposrod wielu ofert dostepnych w Internecie wybralismy te, ktora zapewniala najwiecej atrakcji za stosunkowo nieduze pieniadze, czyli 3 dni za 65$. Jak okazalo sie w biurze turystycznym nie mieli jej w oficjalnym katalogu, wiec dostalismy wycieczke za 80$ placac mniej!
W sobote (29.09) o godzinie 8:00 stawilismy sie na zbiorke przed hotelem. I tu niespodzianka! Nasza grupa skladala sie przewaznie z grubych i starych bialasow... Przez cala droge nadawali po angielsku i z przesadna grzecznoscia usmiechali sie do wszystkich. Co za porazka... patrzac w okno mielismy nadzieje jakos przetrwac te podroz...
Po drodze mijalismy typowe wietnamskie widoki - waskie, ale bardzo wysokie budynki, fabryki, hostele... Jedyne, co nas moglo zaskoczyc to.... SLON stojacy, gdzies daleko w polu ryzowym...
I znowu azjatycki kontrast - pelna smogu autostrada i swobodnie przechadzajacy sie olbrzym.
Na postoj zawieziono nas do sklepu, gdzie wszystkie rzeczy zostaly wykonane przez niepelnosprawne dzieci. Oczywisce bogaci turysci sa tu przywozeni masowo - na parkingu nie starcza miejsca, dla kolejnych minibusow...
To wlasnie tutaj, aby uprzyjemnic nam wyjazd, Niemiec z Anglii zrobil awanture przewodniczce o to, ze zabrala mu paszport, a "polish guys" mogli miec dokumenty przy sobie... wrr.. biedna Wietnameczka musiala skapitulowac, wiec tylko przylepila usmiech do ust i reszte drogi przesiedziala cicho...
Na szczescie po 3 godzinach dotarlismy do portu w miescie Ha Long, gdzie przeniesiono nasza pare do innej grupy. Znowu miedzynarodowa mieszanina (Irlandczycy, Chinczycy, Szwajcarzy, Anglicy, Wietnamczycy), ale przynajmniej srednia wieku nizsza:)
Pierwszy dzien spedzilismy glownie na dzonce Imprerial, ktora mielismy okazje wybrac sie w rejs po zatoce. Wrazenia niezapomniane. Zwlaszcza pierwsze chwile, kiedy skalne wyspy porosniete tylko gdzieniegdzie niska roslinnoscia, wydawaly sie tak nierealne, zbyt piekne, aby mogly byc prawdziwe.
Pierwszym punktem programu naszej wycieczki bylo zwiedzanie jaskin na jednej z wysp. Po kamiennych schodach weszlismy do ogromnej groty
Hang Thien Cung (Niebianskiego Palacu), ktora nalezy do najpiekniejszych w calej zatoce! Mielismy okazje podziwiac efektownie podswietlone stalagmity i stalaktyty o ksztaltach przypominajacych zwierzeta lub ludzi, ale najbardziej podobaly mi sie cienie na jednej ze scian, o ktorych przewodnik
Luan opowiedzial nam legende. Dawno temu bog spogladajac zza chmur ujrzal piekna dziewczyne przegladajaca sie w zrodelku. Oczywiscie widok ten poruszyl jego serce, wiec nie czekajac ani minuty dluzej zszedl na ziemie. Milosna scena trwa tak przez wieki uwieczniona w postaci teatru cieni.I my tez na wlasne oczy moglismy ujrzec ich - boga-mezczyne wpatrzonego w sparta na lokciu dziewczyne...
Na koniec jeszcze obowiazkowo dotknelismy skaly "wielkiej matczynej piersi", dzieki ktorej podobno mezczyzni staja sie silni, a dzieci rosna szybko;))
Na tej samej wyspie znajduje sie druga jasknia
Hang Dau Go (Drewniana Glowa), ktora oczywiscie zwiedzilismy. Jej sciany byly pokryte mchem i niska roslinnoscia, a stalaktyty moglismy podziwiac idac po drewnianych schodach. Z gory kapala na nas krople wody, a wilgotnosc byla tak niewiarygodna, ze po chwili nasze ubrania byly mokre. Ucieklismy stamtad szybko, poniewaz wypatrzylam tam oblesnego wija wietnamskiego (robal mial z 15 cm dlugosci i mnostwo odnozy, ktorymi szybko poruszal chowajac sie przed swiatlem..brr)
Mala lodzia, z napedem na rope w litrowej butelce, poplynelismy jeszcze zwiedzic wodna wioske "cyganow". Ludzie ci trudnia sie rybactwem, co nie daje zbyt duzych zyskow, wiec ich domy wygladaja bardzo skromnie. Znacznie przyjemniejsza bylo, wiec dla nas wplywanie skalnymi korytarzami do wnetrza niezamieszkanych wysp. Pionowe sciany skapo porosniete roslinnoscia i plywanie miedzy glazami znacznie podwyzszyly nam cisnienie:)
Po powrocie na statek zjedlilsmy pyszna kolacje - swieze owoce morza i ryby to raj dla mojego podniebienia. Reszta bialych oczywiscie narzekala na jedzenie, wiec szybko zaprzyjaznilismy sie z para Wietnamczykow, ktorzy tak jak my jedli duzo i na dodatek paleczkami.
O zachodzie slonca postanowlismy zrelaksowac sie w wodzie... Wszyscy zachwyceni byli mozliwoscia skokow z samego dachu dzonki. Ja nie skorzystalam, ale Artur mial okazje popisac sie skokami na glowke!
Noc spedzilismy na lodzi, z ktorej rozposcieral sie widok na zatoke pokryta zlotymi swiatlami - dryfujacymi po spokojnych wodach lodziami.
Niedzielny poranek (30.09) ujrzalam z okna naszej kajuty. Wszystko zasnute bylo para wodna, co stwarzalo niepowtarzalny klimat. Po skromnym kontynentalnym sniadaniu poplynelismy na wyspe
Cat Ba. W porcie czekala nas niespodzianka - nastepny etap podrozy mielismy przejechac na rowerach. Chinczycy od razu sie poddali, jednak wiekszosc osob podjela wyzwanie i ruszyla na 6km przejazdzke. Droga okazala sie dosc trudna - podjazdy pokonalismy pieszo, poniewaz byly na tyle strome, iz uniemozliwialy wjazd. Zapobiegliwi miejscowi zbierali padnietych bialasow na motorki, oczywiscie za odpowiednia oplata;) My, jednak dzielnie parlismy do przodu... w Hanoi brakuje nam sportu, wiec odrobina aktywnosci fizycznej sprawila nam przyjemnosc... Poza tym otaczaly nas niesamowite widoki - wreszcie troche wolnej przestrzeni!
Jak dla mnie zbyt szybko dotarlismy do wioski
Viet Hai, gdzie po krotkim odpoczynku udalismy sie na wyprawe wglab dzungli. Brzmi to fascynujaco, ale okazalo sie, ze moglismy przejsc tylko do jaskini, ktora poza tym, iz byla sypialnia nietoperzy, nie skrywala niczego ciekawego. Otoczeni bujna roslinnoscia, kilkumetrowymi trawami, posrod calych stad motylkow wrocilismy waska sciezka do wioski, skad na rowerach wrocilismy do portu.
Nasza dzonka znowy wyplynela w morze. Przed lunchem mielismy godzine czasu wolnego, wiec przesiedlismy sie na kajaki i ruszylismy przed siebie w poszukiwaniu jakiejs dzikiej plazy. Oplynelismy male wysepki i wkrotce mielismy okazje przejsc sie po goracym piasku. Artur brodzil w plytkiej wodzie straszac kraby, a ja wlazilam pomiedzy glazy, aby znalezc muszle, ktorych troszke ladniejsze okazy mozna kupic w polskich sklepach.
Przed powrotem na lodz, pomeczylismy jeszcze troche rozgwiazdy, ktore znalezlismy na plyciznie. Po wyjeciu z wody traca jednak swoj urok, wiec po krotkim badaniu organoleptycznym zwrocilismy im wolnosc;))
Poplywalismy chwile w morzu i wrocilismy na lodz, ktora zabrala nas na druga strone wyspy Cat Ba, gdzie mielismy spedzic noc. Miasto Cat Ba nie nalezalo do najciekawszych, rzad raczej przecietnych hoteli przy szerokiej ulicy z palmami, mial pewnie przypominac Floryde, ale dla nas wszystko bylo po prostu tandetne. Tlumy turystow, sprzedawcy perel, a w porcie rozowe i czerwone swiatla salonow masazu:/
Na szczescie nasz hotel okazal sie najlepszy w miescie - szeroki hall, w pokojach drewniane podlogi i widok na zatoke... Idealnie... Nie zapominajmy, jednak ze jestesmy w Wietnamie... tu zawsze czekaja nas jakies niespodzianki. I tak bylo tym razem - elektrycznosc wlacza sie o 20, a wylacza o 7 rano, wiec poranne wiadomosci w TV zostaly brutalnie przerwane. Przed powrotem zjedlismy jeszcze kontynentalne sniadanko - tosty, omlety, boczek, maselko.... to taki przyjemny europejski akcent przed powrotem do wietnamskiego swiata i ulicznych barow...
Na statku po raz ostatni podziwialismy skalne wysepki zatoki Ha Long, a dla dodania temu rejsowi kolonialnego charakteru puscilismy z laptopa Edith Piaf... "Padam, padam, padam..." ;))

wyplywamy

dzonki w porcie

my przy jaskini

i nastala jasnosc

"stylowe" kosze przy (i w!) jaskini

dom na wodzie

handlarka na tradycyjnej wyplatanej lodce

dzonka z rozlozonymi zaglami (tylko dla ozdoby)

wyspa ze swiatynia na szczycie

moooj tuz po skoku:)

zdobywam dzungle nawet w japonkach;)

odkrylismy nowy gatunek - modliszka hotelowa

"nasz" hotel na wyspie Cat Ba

widok z "naszej" imperialnej dzonki

zamglone wysepki

wyspa z bliska