piątek, 11 kwietnia 2008

w biegu...

Znow pisze z opoznieniem, ale dopiero teraz moge zatrzymac sie i spojrzec wstecz. Moze ta perspektywa nie pozwoli mi opisac przezytych wydarzen tak dokladnie jakbym chciala, ale beda one bardziej przemyslane...

Dzis (11.04) wyjechala moja Mama, a ja nawet nie zdazylam napisac o jej przyjezdzie! Trzy tygodnie minely w zastraszajacym tempie... az dziwnie, bo w Wietnamie zwykle czas nam sie dluzy:)

Przyjdzie jeszcze odpowiedni moment na opisanie dnia po dniu, ale teraz chce tylko wyslac w ta wirtualna przestrzen moje mysli... swieze i jeszcze gorace, wiec prosze o wybaczenie jesli kogos uraza.
W trakcie podrozy jak i w samym Ha Noi spotykam Polakow, ktorych z wielka ciekawoscia podpytuje o wrazenia dotyczace Wietnamu. Turysci zwykle zachwyceni sa krajobrazami, a narzekaja na kuchnie (tak odmienna od polskiej) i organizacje wycieczek (problemy z open busami, brudne hotele). Koledzy i kolezanki ze stypendialnej grupy opowiadaja o swoich perypetiach w srodkach transportu miejskiego, o swoich sporach z gospodarzami.

A ja po kryzysach, ktore sa naturalne dla osob stykajacych sie z tak odmienna kultura dochodze do pierwszych niepewnych refleksji. Zgodnie z teoriami psychologii miedzykulturowej dotyczacymi adaptacji w obcej kulturze - w perspektywie krotkiej nastepuje szok kulturowy, po pewnym czasie - podejscie staje sie bardziej realistyczne, aby w koncu przybrac jedna ze strategii - odrzucenie albo tak jak w moim i Artura przypadku integracje.

Wydaje mi sie, ze caly problem z nasza akulturacja w Wietnamie polega na tym, ze tak naprawde do konca nie wiemy jak sie odnalezc w tym spoleczenstwie - chcemy byc traktowani na rowni z Wietnamczykami, ale jednoczesnie buntujemy sie kiedy kultura wietnamska jakos nas ogranicza. Przyklad z zycia? Jestem szczerze urazona, kiedy Wietnamczycy nie chca kolo mnie usiasc w jadlodajni czy w autobusie - czuje sie jak tredowata, zwlaszcza, kiedy licytuja sie kto ma usiasc kolo Tay, czyli czlowieka z Zachodu! Przegrany oczywiscie odstawia miny i boi sie, ze sie czyms zarazi...

ALE. Po prostu nie znosze, kiedy ludzie traktuja mnie jak mloda Wietnamke i nie zwracaja uwagi na to, ze wisza mi na ramieniu w autobusie, przepychaja sie i ogolnie wchodza w moja strefe intymna. Trudno sobie wyobrazic, aby w Polsce ktos po prostu bez slowa dosiadl sie do naszego miesjca w autobusie prawda?

I w takim rozdarciu zyjemy, powoli odnajdujac wlasne rozwiazania na radzenie sobie z zyciem codziennym.

Wietnam pokazuje kazdemu czlowiekowi inna "twarz". Jej wyglad zalezy od naszych oczekiwan, a nawet plci, wieku czy po prostu przypadku. Jednak po pobycie mojej Mamy dochodze do wniosku, ze wiele zalezy od tego KIM jestemy i w JAKI sposob porozumiewamy sie z innymi ludzmi. Wielu Wietnamczykow pomimo bariery jezykowej i kulturowej w ciagu trzech tygodni zdolalo sprawic, ze moja Mama zaczela mowic o Ha Noi jak o swoim miescie!

Na szczescie coraz wiecej w tym kraju odnajdujemy przyjemnosci i bede dziekowac Bogu do konca zycia, ze wlasnie taka twarz Wietnamu odkrylam - czy prawdziwa? Dla mnie spotykanie nowych ludzi, zwiedzanie tych mniej i bardziej turystycznych miejsc, a nawet poznawanie nowych smakow i zapachow to wlasnie prawdziwy Wietnam.



Moi i moja ofiara: slimaczek:)

Brak komentarzy: