Zacznijmy jednak od poczatku...
13 sierpnia wyruszylismy w baaaaardzo dluga podroz z Warszawy do Hanoi. Wytrzeslo nas troszke, nakrzyczeli na mnie na lotnisku i zrobili nam wizje lokalna w walizkach, ale wszystko skonczylo sie szczesliwie - dotarlismy do naszego mieszkania w dzielnicy Dong Da.
Nie jest to moze centrum miasta, ale na brak atrakcji nie narzekamy:) Od rana do wieczora slychac sprzedawcow nawolujacych do zakupu niezidentyfikowanych przedmiotow w NOSIDLACH.
Tak... a na glowach przewaznie maja slomiane kapelusze.
Trzeba zaznaczyc, ze te pokrzykiwania slychac juz od 1 w nocy czasu polskiego, a poniewaz nie przyzwyczailismy sie jeszcze do zmiany czasu (roznica 5 godzin) jest to dosc uciazliwe.
Dzien zaczynamy dosc pozno, bo o 12 (7 w Polsce). Sniadania przewaznie jemy na ulicy. Poczatkowo mielismy problemy z wymowieniem nazw dan, ale teraz nie musimy juz nic mowic - dostajemy miske ryzu, a w dodatkach panuje samoobsluga:)) A co w menu? Wielkie krewetki, mieska niewiadomego pochodzenia, a nawet smazone larwy!
Kiedy brzuchy mamy pelne, ale mozemy sie jeszcze ruszac, lecimy na miasto;) Lecimy to nie jest zbyt trafne slowo, poniewaz zwykle jest niemilosiernie goraco i wilgotno, wiec idziemy baaaardzo powoli, aby sie (nie daj Boze!) nie spocic... Niestety zwykle wystarczy nam przejscie paru przecznic, aby miec dosc do konca dnia tego strasznego tloku i ciaglego trabienia skuterkow.
Aby sie troszke zrelaksowac i odstresowac od gwaru ulic chodzimy nad pobliskie jezioro. Jest to jedyne spokojne miejsce w okolicy, odgrodzone i zadbane. W cieniu drzew, a nawet bambusów (!) mozna schowac sie przed slonecznym zarem. Tutaj tez spotykamy zwykle starszych ludzi, ktorzy cwicza, chodzac wokol jeziora. Cwicza to za duzo powiedziane, ale wyglada to bardzo efektownie - wymachuja rekami grupowo lub w pojedynke, chodza w przod i w tyl, ale zawsze POWOLI:)
Poniewaz konczy mi sie sua chua nep cam, czyli jogurt ze sfementowanym klejacym ryzem, a w telewizji leci mecz rugby, koncze powoli te notke, a w wolnym czasie postaram sie dopisac jeszcze cos na temat kuchni i naszej wyprawy na wies.
A teraz zdjecia:)
jezioro Thanh Cong
ngo 97, czyli nasza uliczka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz