Juz niedlugo bede miala okazje przeniesc sie na inna stronke, gdzie zainteresowani wlasna wyprawa do Wietnamu beda prowadzeni szlakiem "co, gdzie, jak". A tymczasem...
Wpis bedzie dzis krotki - o tym jak dzien dziecka swietowalismy w pochmurnym Ha Noi.
Chociaz do swieta tego wagi zbyt wielkiej nie przywiazujemy to jednak w ten deszczowy dzien musielismy ruszyc sie z domu. Byla to ostatnia okazja, aby pozegnac sie z naszymi przyjaciolmi Duong (ktory odkrywa Wietnam po wielu latach zycia w Polsce) i Bach (ten sam, ktory byl z nami w Sa Pa).
Coz robic? Nie baczac na strugi deszczu i problemy komunikacyjne udalismy sie do nieznanej nam czesci miasta. Tam, w malej knajpce przywitalo nas wiele zdziwionych spojrzen. Bo jak czesto w koncu zdarza sie bialym trafic do takiego miejsca? Strzecha, maty rozlozone na podwyzszeniu, alkohol w duzych ilosciach i specyficzny zapach... psiego miesa.
Duong zabral nas do slynnej knajpy, gdzie psie udzce trzeba rezerwowac z wyprzedzeniem. Ludzi mimo deszczu mnostwo... ale jakos udalo nam sie zamowic kilka slynnych potraw. I tak na przystawke podano nam boczek i szynke, na rogrzewke watrobke i kielbase, a na finisz lau (goracy kociolek) z psich zeberek i bambusa. Do tego znienawidzony przeze mnie sos krewetkowy mam tom, do ktorego chyba nigdy sie nie przyzwyczaje. Smierdzacy, gesty i fioletowy. Do psiego miesa podobno idealny.
Caly posilek grzecznie zapilismy coca cola.
Coz dodac? Na talerze trafiaja tylko roczne szczeniaki, wiec mieso jest miekkie i pyszne. Przypomina wieprzowine, ale ma jednak charakterystyczny posmak.
Czy mielismy jakies opory? Nie.... chociaz ja nie mialam ochoty ogryzac zeberek. To juz dla mnie hard core.
Dla milosnikow psow w formie zywej... spojrzcie w oczy cielakowi, a porozmawiamy o barbarzynstwie:)
- kielbaska jako motyw przewodni;)
lau z psich zeberek i bambusa
(a po prawej mam tom)Artur i roczne zeberko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz