wtorek, 29 stycznia 2008

20 +1 = oczko;)

No i nadszedl ten dzien - 20.01.08, niedziela... kolejna zmarszczka, kolejny rok zycia:)

Jak to uczcic? Najlepiej azjatycko od rana do wieczora! Sniadanko zjedlismy pozno, ale w sam raz zeby obmyslic plan dzialania - wpierw troche rozrywki, pozniej uczta. Wsiedlismy, wiec w busa 35, ktory dowiozl nas wprost pod centrum handlowe Vincom, gdzie na 5 pietrze znajduje sie wielki salon gier. To w nim moglismy wyszalec sie do woli - postrzelac z plastikowych karabinow maszynowych w wielki ekran, na ktorym wyswietlane jest pole walki, wyzyc sie na elektrycznych bebnach i potanczyc na automacie w rytm japonskich hitow.

Miejsce to przypomina mi to troche salon pachinko do ktorego trafiaja bohaterowie "Miedzy slowami" - niby krolestwo kiczu i tandety, a jednak potrafi ubarwic wieczor.

A teraz pytanie dla wtajemniczonych - czego nie moglo zabraknac w ten wyjatkowy dzien?
SUSHI oczywiscie:)

Kilka krokow od Vincomu znajduje sie genialna restauracja Asahi z ruchomym barem sushi. Powitano nas japonskim "konichiwa", ktore niczym echo powtorzyla CALA obsluga. Urocza Wietnamka w stroju a la kimono i rozowym futrzanym ocieplaczu usadzila nas przed stolem, gdzie kucharze przygotowywali cuda i cudenka, ktore na sprytnych talerzykach przejezdzaly nam tuz przed nosem.

O japonskiej symbolice kolorow dowiedzielismy sie szybko - talerz czerwony: dwa kawalki sushi - 2 dolary, talerz niebieski... My postanowilismy wybrac najepszy set z wszystkich rodzajow, wiec na nasz stol trafily nie tylko znane sushi maki, ale rowniez futo maki (grube rolowane sushi), hoso maki (malutkie sushi) oraz... sashimi z miesem podpieczonym tylko nieznacznie palnikiem! Wszystko to oczywiscie przygotowywane na naszych oczach - taki prywatny pokaz mistrzostwa w krojeniu warzyw i owocow morza.

Wrazenia nie tak intensywne jak podczas jedzenia potraw kuchni chinskiej czy indyjskiej, ale wlasnie sushi w swojej prostocie smaku, a jednoczesnie wyrafinowanym sposobie przyrzadzenia jest po prostu doskonale!

Dzien zakonczylismy jeszcze przyjemniej - w domku, przy goracej herbatce... tak wlasnie sie starzejemy;) Bo najwazniejsze, zeby dawac rade.



niedziela, 6 stycznia 2008

w sloncu skapany bomobowiec B-52

I znowu fascynujaca wycieczka - podboj Muezeum Wojska, oczywiscie wietnamskiego. Az trudno w to uwierzyc, poniewaz znalezlismy tam same pamiatki po wrogach, czyli Amerykanach i Francuzach.

Zacznijmy jednak od poczatku. W zeszly czwartek (03.12) pierwszy raz od nie pamietam kiedy na niebie pojawilo sie slonce, wiec wyjrzelismy z naszej nory na swieze powietrze (czytaj hanoianski smog). Artur jako czolowy pasjonat wszystkiego, co chociaz lezalo kolo broni, zadecydowal ze to najlepszy moment na obejrzenie kilku smiglowcow, ktore widzial na trasie naszego ulubionego busa numer 9.

No i stalo sie. Zostalam przeciagnieta przez wszystkie sale, poczawszy od pierwszej ku czci wujka Ho (czemu sie nie dziwie?) do ostatniej w ktorej podobno bylo mnostwo fajnych rzeczy, ale ja zauwazylam tylko stary samochod. Co najbardziej utkwilo mi w pamieci? Podziurawiony francuski helm przypominajacy bardziej durszlak oraz cala kolekcja oficerskich belek i odznaczen, oczywiscie zdobytych przez Wietnamczykow. Do tego ekspozycja "open-air" skladajaca sie z amerykanskich smiglowcow, czolgow, wozow opancerzonych... Artur, tak jak i inni zwiedzajacy plci meskiej od lat 5 do 60 byl w niebowziety, wszystko zbadal z bliska, gdzie sie dalo wszedl, gdzie sie nie dalo - probowal.

Jak dla mnie najlepsza atrakcja bylo wdrapanie sie po wysokich schodach na Wieze Flagi, z ktorej rozposcieral sie widok na... cale muzeum i park Lenina. CUDO:)

Artur rozochocony ta wyprawa juz planuje nastepne - ostatnio nawet podejrzanie dlugo spogladal na Muzeum Rewolucji Wietnamskiej! Ech, co z czlowieka robi 5 miesiecy w "kraju sajgonki"... hihi


Wieza Flagi

bomobowiec B-52 i inne cudenka

podobno Skyrider i moi

woz artylerii amerykanskiej i Artur w swoim zywiole

helikopter UH-1